sobota, 15 czerwca 2013

Rodział 3

Z roztargnieniem wrzucił ostatnie kartki do ognia, po czym odwrócił się plecami do kominka i podszedł do biurka. Gdy usiadł wyciągnął kartkę i wziął pióro do ręki.

"Droga Karlo, 
gdybym mógł pisać do Ciebie częściej zrozumiałabyś z pewnością więcej, ale z powodu braku możliwości i co najważniejsze czasu - nie mogę.
Wszystko zmierza ku końcowi. Wiem o czymś co zmieni nasze dotychczasowe życie.
Niczym się nie przejmuj i żyj swoimi ostatnimi dniami, bo gdy się spotkamy nie będziesz miała wiele czasu..."


Gdy skończył pisać, włożył kartkę do koperty i zakleił ją dokładnie. Włożył kopertę do teczki i wyszedł z pokoju. Korytarz jego domu był długi i ciemny. Nie lubił go. To w tym korytarzu powiesiła się jego siostra gdy miał dwadzieścia osiem lat. Wspominał ją dobrze. Była młoda, piękna i cudownie śpiewała. Zniszczyła ją miłość do syna sąsiada. Edward był dwudziestokilkuletnim chłopakiem, który tylko szukał łatwych dziewczyn. Aurelia była jedną z nich. Słodka, krucha blondynka z manierami damy zakochała się be zwzajemności. Nie mogła znieść wstydu jaki później został obwieszczony całemu światu ich znajomych. Gdy Edward przespał się z nią zostawił dziewczynę na pastwę losu. Próbowała jeszcze do niego wrócić, jeszcze odnaleźć tę iskrę, która według niej tliła się między nimi wtedy, ale nie udało się. Marcus pamiętał wściekłość ich ojca, gdy dowiedział się o całej sprawie. Następnego dnia Aurelia już nie żyła. Pogrzeb był krótki przyszły cztery osoby. Marcus, jego matka, ksiądz i Karla jego siostra. Jego ojciec nie chciał nawet przyjść na pogrzeb kogoś, kto splamił jego dobre imię.
Marcus żałował, że nie zdążyła przemienić się. Ale dziś wiedział, że to było jej szczęście, które jemu zostało odebrane.
Gdy tylko Aurelię pochowano, ich ojciec od razu ich przemienił, żeby mieć pewność, że już żadnego nie straci.
Karla szybko przystosowała się do nowego życia i wiedząc, że nigdy nie umrze uciekła z domu.
Marcus jednak zaczął szukać sposobu by wrócić do ŻYCIA.
 Z początku brzydził się tym, że musi zabijać, żeby przetrwać, ale później już przyzwyczaił się do tego, że jest kimś ważniejszym, lepszym, że jest ponad normalnymi ludźmi...


Karla rozczesała swoje długie czerwone włosy i pomalowała starannie oczy. Dzisiaj zamierzała jechać do rodzinnego domu, by poszukać Marcusa. Ubrała jeansy i czarny top po czym założyła na stopy tenisówki. Spięła włosy w wysokiego kucyka i zabierając kluczyki od vana wyszła na ganek swojego domu. Gdy zamykała drzwi usłyszała z oddali kroki. Odwróciła się i zobaczyła starą listonoszkę z wielką granatową torbą przewieszoną na jednym ramieniu i z listem w dłoni. Zatrzymała się i czekała. Kto do niej pisał?
- Dzień dobry - powiedziała staruszka i uśmiechnęła się wyciągając rękę z listem - do Pani.
- Dziękuję Józefo - odpowiedziała Karla biorąc swój list i patrząc na niego nieufnie. Gdy listonoszka zamknęła za sobą furtkę, Karla oparła się o drzwi i otworzyła list. To co przeczytała sprawiło, że tylko się gorzko roześmiała. - Ciekawe jak znalazłeś mój adres... ah no tak... w końcu Greg również wiedział, gdzie mieszkam.
Drogi Pamiętniku,  muszę się przenieść w inne miejsce -napisała, gdy wróciła do swojego pokoju i rzuciła plecak w kąt. -  Albo... poczekam, aż mój brat po mnie przybędzie.
 Chyba nie wie o tym, że posiadam pierścień nieśmiertelności, który kiedyś wywalczyłam z Gregiem. Ciekawi mnie jedynie to, czy 'sposób' zadziała mimo tego pierścienia... 


Spojrzała na niego. Był niewielki, wyglądał jak zwykły pierścionek. Srebro połyskiwało w blasku palącego się ognia w kominku, zielony kamień spoźierał na nią zakrywając tajemnicę, która znajdowała się w tym małym przedmiocie.
Pamiętała dzień w którym pierwszy raz go założyła od tego czasu zdjęła go tylko jeden jedyny raz...

- Meredit, musisz mi w czymś pomóc - czerwonowłosa podeszła do swojej przyjaciółki, żeby porozmawiać.
- Wiem z czym do mnie przychodzisz Karlo... - odpowiedziałaMeredit nie otwierając oczu. Siedziała na podłodze od dwóch godzin i modliła się do swoich Duchów. - Nie mogę Ci w tym pomóc, Duchy są przeciwne.
- Meredit... jeśli mi nie pomożesz to w końcu ktoś znajdzie sposób na to, żeby mnie zabić... chyba nie chcesz stracić najlepszej przyjaciółki...
- Nie bądź niedorzeczna Karlo, jesteś hybrydą ! - powiedziała wstając i gasząc świece Meredit.
-Meredit... zrobię wszystko by mieć to zaklęcie... twoje Duchy Ci pomogą... - powiedziała Karla stając niebezpiecznie blisko ciemnowłosej Meredit. - Pomóż mi.
- Nie. I nie zbliżaj sę aż tak, bo możesz tego pożałować. -Meredit była silną czarownicą, która posiadła moc dwunastu innych czarownic, podczas walki o szafirowe berło. Przyjaźniła się z Karlą od ponad siedemdziesięciu lat i wiedziała doskonale do czego gotowa jest jej przyjaciółka byle by tylko osiągnąć zamierzony cel. - Był u mnie wczoraj Greg. - Karla uniosła pytająco brew ale nie dała po sobie poznać, jak bardzo to ją zabolało. Nie widziała go od trzech miesięcy, myślała nawet, że może komuś udało się go w końcu zabić. - Poprosił o to samo. Nie wiem dlaczego nagle zaczęliście się martwić o swoje nieśmiertelne życie ale odmówiłam mu. -Meredit zebrała swoje rzeczy i włożyła je do szafki. - Karlo. Wiesz, że chciałabym Ci pomóc ale...
- Ale? - Karla nie dawała za wygraną. Myśl, że jej były również tego chciał potęgowała jej pragnienie.
- Musiałabym mieć coś jeszcze. Nie wystarczy, że mam szmaragdowe berło... - Meredit zmrużyła oczy. - Potrzebuję czegoś jeszcze.







piątek, 14 czerwca 2013

Rodział 2

Mrok pokrywał wszystko dookoła. Ulice oblewało tylko wątpliwe świałto ulicznych latarni. Karla przemierzała je spokojnym, jak na hybrydę, krokiem. Nie bała się sama chodzić w środku nocy po mieście, gdzie czaiło się zbyt wielu ludzi z marginesu. Nie bała się, że zaraz ktoś na nią wyskoczy z krzaków i ją zabije, że ją okradną albo coś gorszego. Wręcz przeciwnie. Tamtego wieczoru liczyła na to, że kogoś takiego spotka. Wyszła coś zjeść, a jej humor sprawiał, że czekała tylko na najgorsze męty. Wiadomo, że ich krew nie jest tak słodka, jak dobrze odżywionej osoby, która żyje w miarę zdrowo, a jej posmak jest raczej gorzkawy, albo wręcz kwaśny czasami. Czekała na kogoś, kogo mogła zabić z przyjemnością. Za kim nikt nie będzie tęsknić...
Weszła w wąską uliczkę i skierowała swe kroki ku miejskiemu wysypisku śmieci. Już z daleka słyszała krzyki i przekleństwa. Wiedziała, że dobrze idzie. Zatrzymała się tuż przed rozgrywającą się sceną dwóch młodych mężczyzn. Wyglądali na dobrze wstawionych, ale jej nos wilkołaka sprawił, że poczuła narkotyki zakrapiane tanim winem. Wyższy z nich - wyglądał na jakieś dwadzieścia kilka lat, obszarpany, ubranie ledwo trzymało się na jego wychudłym ciele - potrząsał niższym chłopaczkiem, który za pewne nie był pełnoletni...
- Kurwa nie odpierdalaj! Dawaj te pieniądze dobra?! - Chciał go znowu uderzyć, ale ona była szybsza, przytrzymała jego rękę i uderzyła go prosto w środek klatki piersiowej. Zdezorientowany upadł na ziemię.
- Jak ty się wyrażasz? Tak nie mówią dżentelmeni... - wyszeptała z uśmiechem patrząc na szybko podnoszącego się chłopaka gotowego rzucić się na nią z nożem.
- Masz jakiś problem szmato?- zapytał. Drugi chłopak chciał uciec ale złapała go za rękaw.
- A ty gdzie? To dopiero początek rozmowy... - złapała go za szyję i wbiła swoje kły głęboko w tętnicę. Rzucał się przez chwilę i krzyczał obkładając ją rękami po czym po chwili znieruchomiał. Starszy chłopak zaczął krzyczeć i uciekać, ale Karla spokojnie pożywiała się dzieciakiem. Nie był jeszcze tak strasznie zepsuty - przemknęło jej przez myśl. Odrzuciła ciało na bok i odwróciła się w stronę uciekającego chłopaka.
- Możesz uciekać, ale dużo to ci nie pomoże... - rzuciła za nim, po czym otarła dłonią zakrwanione usta. Rozejrzała się po planu po czym stanęła niespodziewanie tuż przed biegnącym chłopakiem. - Witam.
Wystraszony wyhamował i już chciał biec w inną stronę ale znowu pojawiła się przed nim.
- Nie rób mi krzywdy, proszę cię!  - No tak, znowu zaczynają błagać. Czy to niekończąca się historia? Zawsze ta sama śpiewka. Najpierw się stawiają a gdy widzą kim jestem zaczynają się trząść. Mógłby umrzeć jak mężczyzna... Popatrzyła mu w oczy po czym powiedziała - gdy z Toba skończę udasz się nad staw i skoczysz do niego. Będziesz tam tak długo aż zabraknie ci tlenu i umrzesz. - Zauroczony chłopak skinął tylko głową po czym stał nieruchomo i czekał na śmierć. Nie był dobry. Był wręcz paskudny a co za tym idzie nie skończyła pić tyle ile zamierzała. Na dziś wystarczy, następna będzie jakaś słodka panienka, której krew poprawi troche jej smak w ustach.
Wróciła na główną ulicę i udała się w stronę klubu Relax, gdzie zawsze było pełno miejscowej elity.
Wielkie światła, mieniące się kolorami suknie kobiet w wysokich szpilkach. Drogie kolczyki, mocne drinki i muzyka, która ubudziłaby trupa. Karla poprawiła włosy i postanowiła wejść do niego, by skorzystać z tętnicy pierwszej lepszej cizi. Nie przeszkadzało jej to, że wyróżnia się z tłumu. One wszystkie po kilku godzinnych zabiegach dla urody, fryzurach a'la Kleopatra lub inna 'gwiazda', suknie od najlepszych projektantów, i ona - w czarnych obcisłych spodniach, zwykłej bluzce i wysokich butach.
Kolejka do bramki ciągnęła się jeszcze za skrzyżowanie, wielki muskularny bramkarz wpuszczał bardzo selekcyjnie osoby. Podeszła na sam przód wymijając całą kolumnę elity, oczywiście spotkała się z wieloma ciekawymi epitetami, że takie kurwy to powinny w ogóle tu nie przychodzić, bo co to za strój?
Podeszła do bramkarza, który tylko na nią spojrzał skinął głową i wpuścił ją bez słowa. Zauroczyła go już kilka lat temu, gdy otwarli ten klub, czasami pomagał jej wynieść zwłoki, gdy przesadziła. Był przydatny. Weszła i rozejrzała się po klubie, muzyka w tle, mężczyźni przy barze wyhaczają co lepsze sztuki. Podeszła do barmana i zamówiła drinka. Usiadła przy barze i obserowała.
Stwierdziła, że sporo się zmieniło odkąd pojawiła się na świecie. Nie żeby to było dla niej jakieś dziwne, w końcu non stop obserwuje zmiany, które zachodzą diametralnie, ale jednak nadal dziwiło ją wiele.
Patrzyła jak kobiety wdzięczą się przed mężczyznami w coraz to krótszych sukienkach, jak uwodzą ich oficjalnie przed wszystkimi a oni tylko wybierają, która spełnia bardziej ich wymagania, z którą dziś trafią do łóżka, żeby po zakrapianej imprezie wrócić do domu bez numeru telefonu, bez jej imienia... Gdy ona chodziła na potańcówki to o kobietę trzeba było się postarać. Nie musiała zakładać ubrania, które nie zakrywało większości jej ciała, ani biegać za mężczyznami by oferować swoje usługi. Ona tylko miała być, pięknie wyglądać ewentualnie zabawić dobrą rozmową. Inteligentną. To mężczyzna musiał się starać, zabiegać o nią, a już na pewno nie zostawiłby ją po jednej nocy, która raczej nie kończyła się w łóżku. Dopiero po kilkunastu latach ludzie przestali aż tak przejmować się tymi sprawami, ale teraz...?
Nagle poczuła czyjąś rękę na nodze. Nie zareagowała od razu tylko uśmiechnęła się i podniosła głowę do góry. Spojrzała w prawo i zobaczyła mężczyznę po czterdziestce, śmierdzącego wódką i z rozmarzonym wzrokiem, który patrzył prosto w jej dekold.
- Noo heej... - powiedział przesuwając rękę wyżej. - ile bierzesz maleńka?
Gdyby nie to, że na sali było zbyt wiele osób, których nie zdążyła by zauroczyć na raz zginąl by na miejscu. Ale przybliżyła się do niego odpędzając myślami odór bijący z jego ubrania i wyszeptała słodko do ucha.
- Biorę wszystko. - Po czym zatopiła kły w jego tętnicy. Zdezorientowany nie zdążył krzyknąć. Przegryzła jego tętnicę i spijała krew z jego żył. Gdy skończyła ledwo stał na nogach. - Teraz pojedziesz do domu i wyśpisz się a jutro nie będziesz pamiętał co się wydarzyło. - Zdążyła jeszcze zajrzeć do jego portfela, bynajmniej nie dlatego, że chciała jego pieniądze, przez pięćset lat zdążyła dorobić się fortuny, jednak chciała zobaczyć kim jest. Z portfela wyleciało jedno tylko zdjęcie. Dziewczynka na nim miała może siedem lat. -Kim jest ta mała? - zapytała go, gdy pomogła mu usiąść.
- to moja córka - odpowiedział beznamiętnie.
- co z nią? - nie wiedziała w sumie czemu ją to obchodzi.
- mieszka z moją byłą żoną. Jest dla mnie wszystkim. Nie widziałem jej od roku... - powiedział patrząc tępo przed siebie.
- Dobrze. Jutro jak wstaniesz zadzwonisz do niej i umówisz się na spotkanie. To ma być niezapomniane spotkanie, po czym postarasz się naprawić wyrządzone im krzywdy.
Karla wstała i skinęła na ochroniarza, który wpuściwszy jeszcze kilka osób za nią zamknął na razie drzwi.
Wiedziała, że teraz on się zajmie jej nowym znajomym, wiec zabrała drinka i skończywszy go pić wyszła z klubu zostawiając za sobą tłum samotnych, beznadziejnie zdesperowanych ludzi, którzy tylko szukają okazji, żeby zaznać 'miłości'.

środa, 12 czerwca 2013

Październik

"Drogi Pamiętniku!
Dawno nie byłam tak wściekła. Gdy tylko przekroczyłam próg uczelni poczułam metaliczny zapach ludzkiej krwi i nie było by to jeszcze powodem mojej złości ale na litość! Zemdliło mnie. Ta krew była bardziej zepsuta niż mleko po miesiącu siedzenia na słońcu! Gdy odnalazłam właścicielkę rozwalonej nogi aż mnie zamurowało. Przede mną na krześle siedziała młoda dziewczyna o krótkich blond włosach i łkała w chusteczkę podczas gdy jakaś koleżanka opatrywała jej nogę. Wtedy jeszcze jej nie znałam, ale miałam wrażenie, że się nie polubimy. Przeszłam niby obojętnie obok niej ale ona zwróciła na mnie uwagę. Szybko przestała płakać, wyprostowała się i spojrzała na mnie najbardziej pogrardliwym spojrzeniem na jakie ją było stać...." - czego dowiedziałam się w późniejszych miesiącach. Nazywała się Emma Gondor. Była córką burmistrza i jak się okazało również chciała się rządzić. Do pierwszego naszego starcia doszło na wykładach z historii. Była za bardzo pewna siebie dlatego postanowiłam uciszyć ją. Nie, oczywiście, że jej nie zabiłam Mój drogi. Straciłabym całą świetną zabawę wynikającą z dręczenia tej małej zdziry.

- Ile osób zginęło w bitwie ? - padło pytanie wykładowcy, gdy zaczęliśmy od historii naszego małego miasteczka. - nikt nie wie?
- 1320? - zapytała z uśmiechem Emma i spojrzała słodko na profesora, który odwzajemnił jej uśmiech.
- dobrze. Przy czym pamiętajcie, że nie zginął żaden cywil na szczęście.
- Nieprawda. - powiedziałam patrząc na niego z podniesioną brwią.
- słcham? - zapytał zatrzymując się na środku sali profesor i spoglądając z ciekawością na mnie.
- Zginęło dokładnie 1278 żołnierzy i 32 osoby cywilne. To był napad na kościoł podczas mszy. Straszna sprawa, przeciwnik myślał, że przechowujemy tam broń. Ja rozumiem, że może oni nic nie znaczyli, ale tak ich pominąć profesorze? Jeśli ma pan problemy z pamięcią to zapraszam do Biblioteki, proszę odświezyć to i owo. - Profesor przez chwilę milczał z głupim wyrazem twarzy co jeszcze spotengowało mój dobry humor.
- Ma pani rację panno...
- Edikson. I niech to nazwisko pozostanie w pana pamięci. - odpowiedziałam chłodno.
- Dlaczegoż to? - Profesor wrócił na swoje miejsce za biurkiem i złożył ręcę.
- Bo jeszcze nie raz się odezwę, żeby Pana poprawić.
Spojrzałam prosto w oczy tej wywłoki co tylko spotengowało moją pewność siebie.
- Polecam zamknąć usta i bez tego wyglądasz beznadziejnie - powiedziałam głośno w jej kierunku. Jak dobrze, że zajęcia zaraz po tym się skończyły, brakowało mi świeżego powietrzna. Siedzenie w jednej sali z tymi pudernicami dawało się we znaki. Cóż minus bycia hybrydą - węch mam za dobry.
"Mój Drogi, to dopiero początek, a wiem, że czeka mnie pracowity tydzień. A może miesiąc. Może sto lat, przecież muszę odnaleźć Marcusa i dowiedzieć się jaką to pilną miał sprawę do mnie bo niestety mój przyjaciel Greg nie zdążył mi tego powiedzieć...."


Prolog

Nie była taka jak inne dwudziestolatki. Nie musiała siedzieć na uczelni i kuć tych wszystkich terminów, które i tak już od dawna znała na pamięć. Nie była wilkołakiem ani wampirem. Była hybrydą.
 Wysoka, piękna, smukła kobieta o długich krwistoczerwonych włosach i niesamowicie zepsutym charakterem. Potrafiła zrazić do siebie nawet własną rodzinę. W sumie, to zjadła ich jeden po drugim, Mamę, babcię, dziadka... ojca zabił jej brat. Zrobiła to, żeby kiedyś nie musieć wybierać - dobro własne, czy dobro ich. Wybrała siebie. Zainwestowała w siebie. Na świecie została jej tylko jedna osoba, która tak naprawdę jej nienawidziła.
Żyje na tym świecie zbyt długo, żeby nie wiedzieć jak kończą się te wszystkie dramatyczne historie związane z czułymi i kochającymi córeczkami, matkami czy żonami. Nie. To nie ona, ona była zupełnie inna. Od pięćdziesięciu lat zupełnie sama.
Wyjechała do Nowego Orleanu zaraz po 'tragicznym wypadku' w jej domu, by na nowo przeżyć swoje życie. Dzisiaj przeżywa je znowu. Piąty raz z rzędu.
Karla Edikson siedziała zapatrzona w lekko dymiący kubek z kawą. Od czterdziestu minut zastanawiała się, co ma właściwie napisać. Czy zapisać kolejny nudny jak flaki z olejem dzień spędzony na tym świecie, czy może odpuścić sobie w końcu pisanie tego całego dzienniczka.
Nagle coś odwróciło jej wzrok od kubka i szybko spojrzała na okno. Lubiła tę porę dnia, gdy słońce zachodziło i ustępowało miejsca swej siostrze - Księżycowi, jak w to wierzyli Inkowie.
Wstała od biurka i podeszła do okna, rozchyliła pomału zasłony z ciężkiego pluszu i wyjrzała na zewnątrz. Na ulicy była martwa cisza - martwa - zaśmiała się pod nosem - to dość trafna uwaga. Dziewczyna zasuneła z powrotem okno i odwróciła się by wrócić do pisania. Nie zdążyła podnieść wzroku gdy ktoś silny uchwycił jej ramię.
- Nie polecam się szamotać, bo będzie bolało podwójnie. - Powiedział niski męski głos. Karla spojrzała na napastnika i zaśmiała się gorzko.
- Teraz wracasz? - wyszeptała - I co? Myślisz, że tak po prostu przyjmę Cię z otwartymi ramionami? - Zapytała lodowatym tonem. Jej zielone oczy zaszły szarością. Chłopak nawet nie drgnął nadal wykręcając jej rękę do tyłu. - W tej chwili to nie ma znaczenia, są ważniejsze sprawy. - Gdyby nie znała go przeszło by jej przez myśl to, że jest nie spełna rozumu. Złapała go wolną ręką za szyję i ścisnęła mocno. - Dla mnie nie ma już rzeczy ważnych Greg - wysyczała. Chłopak puścił jej ramię i złapał rękę, którą ściaskała jego gardło. - Masz dziesięć sekund, żeby powiedzieć mi, dlaczego tu wróciłeś a potem Cię zabiję. Wbiła mu paznokcie w gardło i puściła bacznie patrząc na jego wykrzywioną grymasem twarz. Gdy złapał w pełni oddech powiedział - Marcus wrócił. Szuka nas...
- Nie nas a Ciebie. - odpowiedziała. - Wyjdź nie zamierzam z Tobą więcej rozmiawiać.
- To Twój brat! - Wrzasnął. - Już nic dla Ciebie nie znaczę? - Podszedł do dziewczyny, która odskoczyła szybko od niego wyciągając przed siebie rękę - nie zbliżaj się! Nie masz prawa przychodzić do mnie po tym, co mi zrobiłeś, po tym wszystkim jak Ci ufałam!
- Nie bądź śmieszna. Od początku wiedziałaś, jak to się skończy. Nie mógłbym być z kimś takim jak Ty.
- Oczywiście, Ciebie zawsze kręciły niskie słodkie brunetki, niestety ja taka nie jestem. - odpowiedziała z uśmiechem ukazując równiuteńkie białe zęby.
- nie. interesowały mnie kobiety, które widziały we mnie mężczyznę a nie...
- przyjaciela? Partnera? Greg! Chodzimy po tym świecie już dwieście lat, czy Ty naprawdę myślałeś, że będę słodką idiotką, która będzie się pięknić dla Ciebie, nosić długie suknie i udawać tępą blond idiotkę?
- nie. Ale nie mogłem być z kimś z kim rywalizowałem o pierścień. Który z powodzeniem zyskałaś. - Powiedział patrząc na jej dłoń. Dziewczyna odgarnęła włosy do tyłu i popatrzyła na niego jednym z tych swoich wyniosłych spojrzeń. - wiesz, Greg, nie bierz tego do siebie... ale jesteś strasznie beznadziejny. Walczyłeś ze mną przez ponad sto lat o pierścień, który - owszem! - zdobyłam sama, bez żadnej pomocy wilkołaczych przyjaciół, którymi tak się szczycisz, po tym jak mnie zdradziłeś i uciekłeś jak tchórz !
- odszedłem bo mnie chciałaś zabić!
- i żałuję, że tego nie zrobiłam, ale zawsze możemy to nadrobić teraz. - podeszła do niego szybciej niż zdążył mrugnąć oczami. - żegnaj Greg.
- nie ! Czekaj, Karla, muszę Ci coś powiedzieć... - wyksztusił, gdy przycisnęła go do ściany. Patrzyła w jego błękitne oczy, które pomału zaczęły zachodzić mgłą. - p-p-prosze... - Nie chciała go słuchać. Miała dość. Nawet jeśli już nigdy nie dowie się czego ten robak od niej chciał nie ważne. Mogła żyć bez niego te pięćdziesiąt lat, przeżyje kolejne tysiące. - On....cie....hrrr..zabije...ekh... - gdy jego oczy zgasły puściła go wolno. Upadł na podłogę, wyciągnęła z szuflady srebry kołek i wbiła mu go prosto w pierś. - Gnij. Na nic więcje nie zasługujesz...

Obserwatorzy